Na rozmowy o systemie nie ma miejsca i czasu

Małgorzata Solecka

Za chwilę być może dowiemy się, że za uwolnienie lekarzy z obowiązku określania poziomu refundacji odpowiadać będzie Ministerstwo Cyfryzacji – mówi Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.


Prezes NRL Łukasz Jankowski. Fot. twitter.com/naczelnal

  • Samorząd lekarski jest cały czas otwarty na merytoryczny dialog
  • Dobrze rokujący w pierwszych tygodniach urzędowania pani minister dialog został przerwany
  • Ministerstwo nie dotrzymuje słowa danego nie tylko lekarzom, ale i pozostałym wyborcom
  • Resort, który odpowiada za jakość kształcenia przyszłych lekarzy, praktycznie umył ręce od tematu nowych kierunków lekarskich
  • Obawiamy się takiego scenariusza, w którym cedowanie spraw na inne resorty prowadzi do niknięcia ich z pola widzenia
  • Postulaty „siódemki NIL” samorząd nadal uznaje za obowiązujące i nadal może tylko ubolewać nad ich niespełnianiem
  • Chcemy analizować i porównywać rozwiązania, jakie stosują kraje, w których systemy ochrony zdrowia funkcjonują sprawnie
  • Nie możemy przejść do porządku dziennego nad faktem, że dziś próbuje się sprowadzić politykę zdrowotną do obszaru zdrowia reprodukcyjnego
  • Musimy zadać sobie pytanie, czy system, jaki mamy, w ogóle podda się transformacji
  • To jest nasz fundamentalny postulat: uwolnić lekarza od zadań czysto biurokratycznych
  • Proporcje są w tej chwili tak zaburzone, że można się zastanawiać, czy za kilka lat to lekarze nie staną przed koniecznością przejmowania zadań pielęgniarek

Małgorzata Solecka: „Nie musimy przyjaźnić się z prezesem Jankowskim, żeby wspólnie naprawiać system ochrony zdrowia”. Czytając poniedziałkową rozmowę, jakiej udzieliła minister zdrowia Izabela Leszczyna „Rynkowi Zdrowia”, zaczęłam się zastanawiać, czy ta przyjaźń przeszła do przeszłości, czy nigdy jej nie było…

Łukasz Jankowski: Nie o przyjaźń tu przecież chodzi. Samorząd lekarski jest cały czas otwarty na merytoryczny dialog. Udowadniamy – choćby prezentując pierwsze wyniki prac powołanego zespołu ds. transformacji systemu – że chcemy i możemy być merytorycznym partnerem w debacie, a jeśli Ministerstwo Zdrowia będzie mieć taką wolę, również możemy służyć merytorycznym wsparciem.

Ale z innych wypowiedzi minister zdrowia wynika, że ma ona jakiś żal do samorządu lekarskiego. Zapewne o brak wsparcia w sprawie antykoncepcji awaryjnej…

My z kolei, jako samorząd, z ubolewaniem obserwujemy, jak dobrze rokujący w pierwszych tygodniach urzędowania pani minister dialog został przerwany. Choćby publicznie złożona deklaracja, że będą się odbywać cykliczne spotkania, że nasze postulaty będą traktowane priorytetowo… Niewiele z tego zostało. Racjonalizując, zdajemy sobie sprawę, że jest maraton wyborczy, więc politycy inaczej rozkładają priorytety. Tym niemniej w ostatnim czasie musimy stwierdzić, że obiecanego dialogu po prostu nie ma.

Mówi Pan o dialogu, ja zapytam o konkrety. W pierwszych tygodniach roku przedstawiciele resortów zdrowia i nauki mówili, że na kilka miesięcy odkładają rozmowy o limitach przyjęć na kierunki lekarskie, bo najpierw muszą być znane wyniki audytu Polskiej Komisji Akredytacyjnej kierunków lekarskich, które ruszyły bez pozytywnej opinii PKA. Wyniki kontroli miały być znane „w maju, czerwcu”. W tej chwili słychać, że swoimi wnioskami PKA będzie się mogła podzielić we wrześniu, a kontrole tak naprawdę dopiero ruszają. Jest prawie połowa maja…

Nie wiem, czy jesteśmy tym, co się dzieje w obszarze kształcenia przed dyplomowego, bardziej rozżaleni czy sfrustrowani, ale w sferze faktów jedno jest bezsporne: ministerstwo nie dotrzymuje słowa danego nie tylko nam, ale i wyborcom. Przed jesiennymi wyborami bardzo jasno politycy partii, które w tej chwili sprawują władzę, deklarowali, że kierunki lekarskie, które nie spełniają kryterium jakości, trzeba będzie zamknąć. Jak widać, punkt widzenia naprawdę zależy od miejsca, które się zajmuje. I nie ulega żadnej wątpliwości, że w tym obszarze obecny rząd wprost kontynuuje politykę poprzedników.

Przekładane audyty, odsuwane terminy podejmowania decyzji – to wszystko interpretujemy jako próbę utrzymania tych kierunków, które powinny zostać zamknięte dla dobra przyszłych pacjentów, ale może przede wszystkim osób, które rozpoczęły tam naukę. Widzimy, że uczelnie rozpoczynają już rekrutację na kolejny rok akademicki – co oczywiście mocno skomplikuje i utrudni podjęcie decyzji o zamknięciu takiego kierunku.

Mamy nadzieję, że przynajmniej wyniki kontroli Polskiej Komisji Akredytacyjnej, niezależnie od tego, kiedy je poznamy, będą merytoryczne i obiektywne. Że nie będą wywierane naciski polityczne, mówiąc wprost.

Michał Woś, poseł Suwerennej Polski stwierdził, komentując doniesienia na temat rezultatów prac zespołu ds. transformacji systemowej, że samorząd lekarski „wystawia piłkę tuskowym”, cokolwiek by to miało znaczyć, tak by rząd mógł zamknąć z powrotem otwarty przez poprzedników zawód lekarza, czyli – spełnić postulaty kasty lekarskiej, która boi się konkurencji. To streszczenie, ale dość dosłowne. Pan mówi, że rządzący w tej chwili kontynuują politykę poprzedników. To jak to w zasadzie jest?

Tych słów nie trzeba komentować. Każdy, kto choć trochę obserwuje nie tylko scenę polityczną, ale w ogóle debatę publiczną, widzi chyba, że jest problem, skoro przedstawienie obiektywnych danych – danych liczbowych, wskaźników pochodzących z raportów międzynarodowych – wywołuje tego typu reakcje. Przyznam, że oczywiście takie podejście utrudnia nam dialog. Bo jak rozmawiać z kimś, kto mierzy wszystkich własną miarą?

Wróćmy więc do meritum i do sprawy decyzji czy też braku decyzji o zamknięciu części kierunków lekarskich uruchomionych bez pozytywnej opinii PKA. W tej sprawie większy żal macie do Ministerstwa Zdrowia czy Ministerstwa Nauki? Po niedoszłym spotkaniu ministra Dariusza Wieczorka z Naczelną Radą Lekarską doszło do jakichś rozmów?

Rozmawialiśmy z wiceministrem Markiem Gzikiem, otrzymaliśmy w trakcie tej rozmowy zapewnienia dotyczące audytów. Trzymamy resort nauki za słowo, natomiast co do Ministerstwa Zdrowia – tak, mamy żal, zastrzeżenia, pretensje. Przede wszystkim za to, że resort, który przecież odpowiada za jakość kształcenia przyszłych lekarzy, praktycznie umył ręce od tematu nowych kierunków lekarskich. Ta sprawa w całości została scedowana na Ministerstwo Nauki.

Powiem więcej – w ostatnim czasie obserwujemy więcej takich decyzji. Mamy ustawę o pomocy uchodźcom z Ukrainy, która między innymi reguluje sprawy prawa wykonywania zawodu lekarza i lekarza dentysty. I tę kwestię w całości koordynuje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Wprowadzaniem systemu no fault, czy też klauzuli wyższego dobra, zajmuje się Ministerstwo Sprawiedliwości. Nowymi kierunkami lekarskimi – Ministerstwo Nauki. Za chwilę być może dowiemy się, że za uwolnienie lekarzy z obowiązku określania poziomu refundacji odpowiadać będzie Ministerstwo Cyfryzacji. Obawiamy się takiego scenariusza, w którym cedowanie spraw na inne resorty prowadzi do niknięcia ich z pola widzenia.

Ale może lepiej dla was, że systemem no fault zajmuje się resort sprawiedliwości, patrząc na to, że w Ministerstwie Zdrowia chyba nie ma osoby, która w sposób sprawczy i kompetentny mogłaby ten projekt przeprowadzić. Może poza samą panią minister, której trudno odmówić sprawczości. Ale która równocześnie w swoich rękach skupia już naprawdę dużo zadań.

Czy lepiej, będziemy mogli stwierdzić – mówię o no fault – gdy zobaczymy projekt, no i gdy zostanie on przeprowadzony przez całą ścieżkę legislacyjną. Tak jak mówię, to wyprowadzanie projektów, zadań, poza Ministerstwo Zdrowia nie wygląda dobrze.

Można byłoby domniemywać, że ministerstwo, uwolnione od części tematów, będzie przynajmniej zdolne operacyjnie rozwiązywać dość proste problemy. No ale tu też sukcesów brak. Przypomnę, że „siódemka NIL”, którą na początku sierpnia przekazaliśmy minister Katarzynie Sójce jako absolutnie techniczne postulaty samorządu lekarskiego, pozostała niezrealizowana do końca rządów PiS i nie straciła – o czym informowaliśmy minister Izabelę Leszczynę – ważności. Te postulaty samorząd nadal uznaje za obowiązujące i nadal może tylko ubolewać nad ich niespełnianiem – tym razem już przez nowy rząd. Ministerstwo Zdrowia nie potrafi załatwić tak błahej systemowo sprawy, jak uwolnienie od kary lekarzy ukaranych za tzw. nienależną refundację preparatu mlekozastępczego. Jak mamy uwierzyć, że możliwe będą jakiekolwiek decyzje systemowe?

Skoro jesteśmy przy zmianach systemowych, w tym tygodniu Naczelna Izba Lekarska przedstawiła pierwsze wyniki prac zespołu ds. transformacji systemowej.

Skupiliśmy się na kwestiach kadr i ich kompetencji, ale rzeczywiście – będziemy prezentować kolejne opracowania. Chcemy analizować i porównywać rozwiązania, jakie stosują kraje, w których systemy ochrony zdrowia funkcjonują sprawnie, w sposób efektywny i gwarantujący pacjentom satysfakcję. Jeśli mamy się porównywać, jeśli mamy projektować zmiany w systemie – musimy wiedzieć, co i jak robią ci, którzy, po prostu, robią to dobrze. Zależy nam też, by przedstawić całościowy obraz tych rozwiązań.

Dlaczego mam wrażenie, że takie analizy powinno robić Ministerstwo Zdrowia?

Na pewno powinno być inicjatorem, ale ponieważ nie obserwujemy gotowości w tym zakresie, a oceniamy, że ta praca powinna zostać wykonana, zanim przystąpimy do decyzji o kierunku zmian, bierzemy to na siebie. Nie możemy przejść do porządku dziennego nad faktem, że dziś próbuje się sprowadzić politykę zdrowotną do obszaru zdrowia reprodukcyjnego, które zdaje się skupiać co najmniej 90 proc. uwagi i aktywności resortu zdrowia. Na rozmowy o systemie, o strategii zmian, nie ma miejsca i czasu.

Jak to? We wtorek minister zdrowia mówiła, że w ministerstwie pracuje zespół, który przygotowuje odwrócenie piramidy świadczeń. Czy to nie jest zmiana systemowa?

Dobrze pani wie, że nie. Co więcej, w mojej ocenie dziś musimy zadać sobie pytanie, czy system, jaki mamy, w ogóle podda się transformacji. Czy jednak zmiana nie musi sięgnąć samych fundamentów, założeń. I byłoby dobrze, gdyby już na tym etapie Ministerstwo Zdrowia było gotowe do rozmowy na takim poziomie: czy widzi szansę na zmiany, na realną transformację, czy jest zainteresowane wyłącznie gaszeniem pożarów i transformowaniem dla samego transformowania. Czyli na coś, czego byliśmy świadkami przez wiele lat, tak naprawdę. Przecież każdy z ministrów, którzy mieli szansę sprawować funkcję dłużej niż dwa, trzy miesiące, wprowadzał zmiany. Wyrwane z kontekstu, niespójne z systemem, ale próbował.

A może jest jakieś źdźbło prawdy w tym, że samorząd lekarski, środowisko lekarskie sabotuje te zmiany? Podam jeden przykład pewnych rozbieżności między deklaracjami a praktyką. Od lat się mówi o konieczności współdzielenia kompetencji w systemie ochrony zdrowia, o oddawaniu kompetencji przez deficytowe zawody medyczne, w tym lekarzy, innym profesjonalistom medycznym. W waszej ostatniej informacji też zresztą jest poruszony ten problem – eksperci NIL zwracają uwagę, że w Polsce, w absurdalny sposób, stawia się na kształcenie lekarzy, podczas gdy w krajach o lepszych systemach na jednego lekarza przypada cały zespół pracowników medycznych i niemedycznych. Podajecie też przykłady kompetencji, które wręcz powinny być z lekarzy zdjęte. Równocześnie, ilekroć pojawiają się pomysły przekazania kompetencji lekarzy innym zawodom – pielęgniarkom, farmaceutom na przykład – środowisko lekarzy protestuje.

Myślę, że to złożony problem. My jasno wskazujemy, jak dużo na lekarzach ciąży pracy czysto administracyjnej, której na pewno nie powinniśmy wykonywać. I to jest nasz fundamentalny postulat: uwolnić lekarza od zadań czysto biurokratycznych.

Ale w przestrzeni publicznej, czy to po stronie urzędników resortu, czy po stronie ekspertów, czy też po stronie innych zawodów medycznych pojawiają się niekiedy – w ostatnim czasie częściej – pomysły niekontrolowanego i nieuzgodnionego z nami, powiem dosadnie, ograbiania lekarzy z naszych kompetencji. I nie mówię, że my z góry odrzucamy możliwość podzielenia się tymi kompetencjami – bo tak nie jest. Sposób, w jaki to usiłuje się to jednak przeprowadzać, za naszymi plecami, ponad naszymi głowami, jest jednak nie do zaakceptowania i nie budzi zaufania co do samych intencji. Również dlatego, że nie widzimy w tym całościowego planu, strategii. Takim namacalnym przykładem jest ciągle pojawiające się w dyskusjach hasło, że część kompetencji lekarzy mogłyby przejmować pielęgniarki. To oderwane od rzeczywistości, skoro dobrze wiemy, że ich w systemie jest – w stosunku do realnych potrzeb – jeszcze mniej niż lekarzy. Proporcje są w tej chwili tak zaburzone, że można się zastanawiać, czy za kilka lat to lekarze nie staną przed koniecznością przejmowania zadań pielęgniarek.

Jeszcze raz powtórzę: o wszystkim można rozmawiać. Również o dzieleniu się kompetencjami, czy też o współdzieleniu kompetencji. Warunkiem jest zaufanie. W tej chwili go nie ma, a stroną rozgrywającą w tej kwestii jest zdecydowanie Ministerstwo Zdrowia.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

27.05.2024
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta